Rodział I. Dywanolandia

Cześć! Mam na imię Kurzyś i jestem roztoczem. Roztocza to zwierzątka o niezwykłym wyglądzie, które żyją wśród ludzi. Niestety, ludzie za nami nie przepadają, chociaż wcale nas nie widzą. Ale podobno mogą mieć na nas uczulenie. Cóż, nic na to nie poradzimy, ale może jak wam trochę opowiem o naszym życiu, to zmienicie zdanie i polubicie nas choć troszeczkę?

Mieszkam wraz z rodzicami oraz licznym rodzeństwem, dalszą rodziną, a także sąsiadami i wieloma, wieloma znajomymi na wielkim, włochatym dywanie, który znajduje się w pokoju starszej pani. Nazywamy to miejsce Dywanolandią. W Dywanolandii mamy wszystko czego roztoczom potrzeba do szczęścia. Jest w nim dużo kurzu, a także naszego pożywienia. Pewnie zastanawiacie się co my właściwie jemy? Otóż, odżywiamy się naskórkiem ludzkim, którego człowiek już nie potrzebuje. No wiem, niezbyt to apetyczne, ale tak już nas stworzyła natura. Jeden człowiek wystarczy, żeby pożywić całą Dywanolandię.

Mam sześć sióstr i pięciu braci. Wszyscy mamy trochę podobne imiona. Tak sobie wymyślili nasi rodzice – Kurzysław i Kurzlina.  Moje siostry mają na imię Kurznelia, Kurzata, Kurzepa, Kurzentyna, Kurzegunda, a na najmłodszą mówimy Kurzasia, ale tak naprawdę to Kurztarzyna. Natomiast bracia to Kurzrad, Kurzofas, Kurzmens, Kurztryk i Kurzetan. A ja nazywam się Kurzysztof, ale jakoś nikt, ani nawet ja sam, tak na mnie nie mówi. Niedługo w naszej rodzinie mają pojawić się nowe maluchy, już obmyślamy dla nich imiona.

Wszyscy mieszkaliśmy w naszym małym domku z włosia dywanu i każdy tutaj miał swój kąt. Dni w Dywanolandii płynęły nam spokojnie, ponieważ właścicielka dywanu – starsza pani, nigdy nie garnęła się zbytnio do porządków oraz nie używała tego wielkiego, połykającego nas potwora, zwanego odkurzaczem. Co najwyżej, od czasu do czasu strzepywała z dywanu trochę okruszków. Nam to nie zagrażało, ponieważ mamy bardzo przyczepne nóżki i to aż osiem, i nie jest nas tak łatwo zrzucić. Jednak czy zawsze w naszej krainie panował spokój? Przekonajcie się sami.

Był piękny, słoneczny poranek. Razem z rodzicami czytaliśmy codzienną Gazetę Roztocką. To gazeta, którą piszą nasi przyjaciele, obserwujący co się dzieje w świecie na którym żyjemy. Dziś było tam napisane tak:

Drodzy czytelnicy!

Dziś Pan Kurzysko był świadkiem jak starsza pani, jak zwykle wstała wczesną  porą, zjadła śniadanie i włączyła swój ulubiony program telewizyjny. Następnie usłyszał jej rozmowę przez telefon, z której wynikało, że wybiera się dziś na pół dnia do swojej przyjaciółki na herbatę. Co oznacza, że raczej nie spodziewamy się wielkiego sprzątania z jej strony oraz nie musimy się obawiać strzepywania dywanu, pomimo tego, że jest już na nim sporo okruchów. Wiemy, że nie zagraża to naszemu życiu, jednak lepiej być przygotowanym na takie okoliczności, aby w razie konieczności móc mocno wczepić się we włosie Dywanolandii. Jeśli będziemy przeczuwać sprzątanie, jak zwykle Państwa poinformujemy o wszystkim, a tymczasem pan burmistrz Roztocki, zaprasza wszystkich na imprezę z okazji jego urodzin. Odbędzie się ona jutro, o godzinie 17 przy jego stercie kurzu. Będzie muzyka, tańce, śpiewy, a dla najmłodszych roztoczy rozmaite atrakcje. Wszystkich serdecznie zapraszamy i życzymy miłego, spokojnego dnia! Wasza Gazeta Roztocka

–  Cóż, spokojne dni w naszej krainie to nic nadzwyczajnego – powiedział tata – Kurzlinko, przestań w końcu sprzątać ten kurz wokół domu! Jesteśmy roztoczami, żyjemy w brudzie!

– To, że nimi jesteśmy, nie znaczy jeszcze , że musimy żyć w nieładzie. Nawet kurz może być uporządkowany Kurzysku – odpowiedziała naburmuszona mama.

Bardzo często się tak sprzeczali. Mama po prostu nie miała co ze sobą zrobić, a opieka nad jajeczkami, z których miały wykluć się maluchy jej nie wystarczała.

– Chodź tu lepiej i posłuchaj co napisali w Gazecie Roztockiej! Jutro jesteśmy zaproszeni na urodziny do burmistrza. Będziesz mogła w końcu się wystroić – kontynuował tata.

– Och nareszcie coś się dzieje! Wspaniale! Z resztą, ten nasz burmistrz też niewiele ma do roboty, opycha się tylko jedzeniem i tyle z niego pożytku – stwierdziła mama, lekko rozbawiona.

Faktycznie, w naszej krainie było spokojnie, a burmistrz był głównie po to, żeby w razie czego zarządzić ewakuację mieszkańców, jednak ta nie zdarzyła się od lat. Pilnuje też, by w Dywanolandii były od czasu do czasu jakieś imprezy i niekiedy organizuje wycieczki dla maluchów, po całym dywanie, a nawet poza nim, ale to już dla młodzieży. Taka była jego rola i nie ma co narzekać, gdyż nie brakowało nam niczego.

Następnego dnia wszyscy szykowaliśmy się na przyjęcie urodzinowe do pana burmistrza. Tata ubrał elegancki krawat, a mama wpięła sobie we włosy piękną kokardę. Moim siostrą, pozakładała czerwone wstążki, natomiast mi i moim braciom – muchy na szyję. Byliśmy gotowi do wyjścia. Ponieważ musieliśmy przejść dość spory kawałek Dywanoladii, wszyscy trzymaliśmy się za ręce po to, aby się nie zgubić. W końcu stanowiliśmy dość liczną rodzinę.

– Teraz sprawdzimy czy wszyscy są! Kolejno odlicz!- zarządził tata, już któryś raz podczas tej wędrówki.

– Noo nieee tato! Znowu? – słychać było znudzenie ze strony rodziny.

– Tak! Wasze bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze! No już, odliczamy! Najpierw dziewczynki!

– Kurznelia, Kurzata, Kurzepa, Kurzentyna, Kurzegunda, Kurztarzyna

– Bardzo dobrze. Teraz chłopcy!

– Kurzrad, Kurzofas, Kurzmens, Kurztryk i Kurzetan, Kurzysztof

– Świetnie, wszyscy są , a więc możemy iść dalej.

Kiedy w końcu doszliśmy, na miejscu słychać było już muzykę i śmiech gości. Małe roztocza bawiły się na zorganizowanym przez burmistrza placu zabaw, a na scenie byli utalentowani muzycy z gitarami, perkusją i innymi instrumentami. Grali i śpiewali bardzo wesołe melodie, aż wszystkim podskakiwały nóżki do rytmu. Rodzice od razu poszli w tango i zaczęli tańczyć, czyniąc przy tym różne, zabawne wygibasy, bo wierzcie mi, utrzymanie kroku przy ośmiu nogach nie jest takie łatwe. Natomiast ja i moje rodzeństwo, rozdzieliśmy się, żeby trochę porozmawiać ze znajomymi, obiecując sobie, że się nie zgubimy i spotkamy się przy scenie. Najmłodsi od razu popędzili na plac zabaw. Ja natomiast spotkałem moją przyjaciółkę – muchę Muchotkę, która od czasu do czasu odwiedzała nasz dywan, zwłaszcza wtedy, kiedy coś się działo. Chociaż musiała być ostrożna, gdyż była od nas znacznie większa.

– Hej Muchotko, co tam słychać w wielkim świecie?

Muchotka bardzo dużo podróżowała, ponieważ jak to muchy, mogła latać dokąd tylko chciała.

– Dziękuje drogi Kurzysiu, ostatnio byłam na wsi. Ile tam przeróżnych zapachów, wyobrażasz sobie?

– Och, chciałbym, niestety moje życie kręci się głównie wokół dywanu – zaśmiałem się. Ale chętnie posłucham o Twojej kolejnej przygodzie.

– Już Ci mówiłam, że możesz kiedyś wyrwać się stąd i polecieć razem ze mną. Na moim grzbiecie pomieściłabym całą Twoją rodzinkę, jednak wiem, że Ty nie lubisz ryzykować.

– Szczerze mówiąc chciałbym czasem przeżyć jakąś przygodę, jednak masz rację, nie lubię niepotrzebnie narażać życia, zwłaszcza, iż jestem najstarszym synem w rodzinie i rodzice liczą na moje wsparcie. Ale nie musisz się obawiać, Twoje historie w zupełności mi wystarczą.

– Dobrze więc, opowiem Ci o kolejnej – uśmiechnęła się do mnie życzliwie – Wyfrunęłam  tydzień temu z samego rana z domu starszej pani. Słońce wtedy delikatnie grzało, a powietrze było takie rześkie! Leciałam sobie i leciałam, właściwie nie wiadomo dokąd, ponieważ jak wiesz, ja nie planuję dokładnie swoich podróży. Ale w pewnym momencie, zobaczyłam piękną chatkę na wsi. Kiedyś, moja znajoma opowiadała mi, że na wsi są różne apetyczne zapachy i dużo zwierząt, w tym krowy, które muchy uwielbiają drażnić. Słyszałam, że chodzenie po krowie to świetna zabawa, więc postanowiłam spróbować i wiesz co? Było przezabawnie! Krowa ganiała mnie i moje nowe koleżanki ogonem! Ależ to była zabawa!

I tak mucha Muchotka prawie przez całą imprezę opowiadała mi o swoich przygodach na wsi. Lubiłem jej opowieści, bo dzięki nim, mogłem wyobrazić sobie jak wygląda świat poza Dywanolandią. Czasami jej zazdrościłem, ale później przypominałem sobie, że mam obowiązki rodzinne i nie w głowie mi jakieś przygody.

Impreza powoli dobiegała końca. Odnalazłem swoje rodzeństwo, które wciąż świetnie się bawiło, tak jak i nasi rodzice.

– Och Kurzysku, jak Ty wspaniale tańczysz! – powiedziała mama do taty.

– Dziękuję moja kochana Kurzlionko, Ty również! Aż szkoda, że przyjęcie dobiega końca.

Wszyscy wracali do domu rozbawieni, ale też zmęczeni, dlatego nie mówiąc już za wiele, położyliśmy się spać. Ja długo nie mogłem zasnąć, myśląc wciąż o podróżach Muchotki i o wszystkich jej fantastycznych przygodach…

 

Rozdział II. Ucieczka pod dywan

Nazajutrz, wszyscy wstali w doskonałych nastrojach. Każdy opowiadał co wczoraj robił, na przyjęciu u burmistrza. Rodzice skarżyli się na ból odnóży, od wczorajszych wygibasów, ale widać było po nich zadowolenie. Prawdopodobnie śmiechów nie byłoby końca, gdyby nie donośny krzyk roztocza, który jak co rano roznosi Gazetę Roztocką.  Tym razem, przyniósł ją znacznie wcześniej i wołaj przy tym: „Czytajcie! Czytajcie dziś naszą gazetę, są w niej bardzo ważne informację! Proszę to zrobić, jeśli wam życie miłe”. Rodzice wymienili między sobą przerażone spojrzenia, bowiem nigdy jak żyją, nie spotkali tak przerażonego roztocza. Coś ewidentnie musiało się wydarzyć. Nie czekając długo, chwycili gazetę i pierwsze co im się rzuciło na oczy to wielki, czerwony napis „UWAGA, UWAGA!”

UWAGA, UWAGA!

Nie mamy dziś dobrych wiadomości! Wczoraj wieczorem , kiedy wszyscy po wspaniałej zabawie u pana burmistrza, udali się do swoich domów, Pan Wiktor Kurzysko był świadkiem rozmowy starszej pani, z pewnym mężczyzną, który przedstawił się jako „ niezawodny czyściciel dywanów” . Podpisywała z nim  umowę dotyczącą cotygodniowego czyszczenia dywanów silnymi środkami chemicznymi, żeby jak to powiedział:  „Żaden najmniejszy bród i kurz się nie uchował”. Pewnie zdajecie sobie Państwo doskonale sprawę  co to dla nas roztoczy oznacza. W celu ustalenia planu działania, prosimy wszystkich o zgromadzenie się przy stercie kurzu pana burmistrza, dzisiaj w południe. Pan burmistrz prosi również, o zachowanie spokoju i nie sianie paniki, gdyż jak wiemy, niczemu dobremu ona nie służy.  Życzymy mimo wszystko dobrego dnia. Wasza Gazeta Roztocka.

W domu zrobiło się zamieszanie. Każdy z nas chciał coś powiedzieć. Najmłodsze rodzeństwo nie do końca rozumiało sytuację i zadawało mnóstwo pytań.

– Mamo, tato a co to jest czyszczenie chemiczne?

– A dlaczego mamy nie siać paniki i co to jest panika?

– Dlaczego jesteście tacy nerwowi?

– Dlaczego pan burmistrz musi ustalić jakiś plan?

– Dlaczego….

– Ciiiiisza!- tata krzyknął donośne, aż wszyscy podskoczyli. – Spokojnie dzieci, nie zadawajcie tylu pytań. Musimy zachować spokój, tak jak pan burmistrz polecił. Zaraz wam wszystko wytłumaczę, ale chcę żebyście pamiętali o jednej, najważniejszej rzeczy. Jesteśmy rodziną i cokolwiek będzie się dziać, przetrwamy to. Mamy siebie, więc nawet najtrudniejsze chwile pokonamy razem. A teraz usiądźcie tu w kółeczku i po kolei będę odpowiadał na nurtujące was pytania, tylko proszę, nie przekrzykujcie się wzajemnie.

Mama patrzyła na swojego męża wzruszona i dumna, że w takiej trudnej chwili, jest oparciem dla swoich dzieci i dla niej również. Siedziała i słuchała, jak cierpliwie odpowiada na pytania najmłodszych.

Zbliżało się południe i trzeba było udać się do pana burmistrza. Jak zwykle trzymaliśmy się za ręce, żeby nikt się nie zgubił. Na zgromadzeniu byli już prawie wszyscy mieszkańcy Dywanoladii. Widać było po nich duży niepokój.

– Witam wszystkich  zgromadzonych! – przerwał przerażone odgłosy Pan Burmistrz. – Każdy już zapewne wie, dlaczego się ponownie spotykamy. Wczoraj, towarzyszył nam zupełnie inny nastrój. Przyszliście świętować razem ze mną moje urodziny, za co wam bardzo dziękuję. Wczorajszego wieczoru, nikt się nie spodziewał, że na drugi dzień ponownie się spotkamy, ale w zupełnie innych okolicznościach. Naszą Dywanoladnię czeka generalne sprzątanie. Z naszych informacji wynika, że ma się to odbyć jutro po południu. Wiem, że zapewne czujecie przerażenie i obawę o swoje rodziny. Na szczęście, chociaż nie było takich sytuacji odkąd pamiętam, jesteśmy na nią przygotowani. Mamy liczne zapasy żywności, które znajdują się pod dywanem. Jest również tam mnóstwo kurzu, w którym możemy się schować. Z mojej wiedzy wynika, że czyściciele nie zaglądają pod dywan, więc mogę zapewnić, iż będziemy bezpieczni. Nie wiem jak długo będziemy musieli się chować w naszym schronie, ale przewiduję, że  około dwa dni po całej akcji, żeby wszelkie środki chemiczne wywietrzały. Po wszystkim weźmiemy zgromadzony kurz i umieścimy go z powrotem na Dywanoladii, aby każdy z nas mógł ponownie wybudować  swoje gniazdko. Wiem co czujecie, ale teraz musimy się skupić na tym, jak to przetrwać. Proszę, aby każdy z nas udał się teraz do swoich domów, zabrał wszystko co niezbędne do życia i ponownie wrócił tu na miejsce, a moi strażnicy kurzu podzielą państwa na grupy i zaprowadzą do schronu. Wszystko to, musi być tak zorganizowane, aby nikt się nie zgubił i aby każdy czuł się bezpieczny. Teraz proszę ruszyć bezzwłocznie do swoich domów! Do zobaczenia!

– No, no pan burmistrz Roztocki  potrafi być zorganizowany. Bardzo mi tym zaimponował Kurzysku – powiedziała mama do męża.

– Masz rację Kurzlinko, kto by pomyślał, że może  tak dobrze odnaleźć się w trudnej sytuacji. Wreszcie może się wykazać. Dobrze, że dodał wszystkim otuchy, a jego plan faktycznie jest szczegółowo przemyślany. Teraz ruszajmy w drogę, tak jak nakazał, gdyż musimy przede wszystkim zapakować jajeczka.

Kiedy dotarliśmy do domu, rodzice niezwłocznie zapakowali jajeczka, z których niebawem miało się wykluć nasze rodzeństwo. Nic więcej nie braliśmy, bowiem rodzina była dla nas najważniejsza, a resztę można wybudować na nowo. Po raz kolejny tata sprawdzał czy wszyscy są i ruszyliśmy z powrotem do burmistrza. Tam już czekali na nas strażnicy kurzu, którzy przydzielili nas do grupy z naszymi najbliższymi sąsiadami. Szliśmy dosyć długo, na sam brzeg Dywanolandii, aż zobaczyliśmy linę zrobioną z włosa, która zwisała w dół. Każdy z nas musiał po niej zejść, aby dostać się na podłogę i następnie wejść pod dywan. My roztocza, mamy dość przyczepne odnóża, tak że doskonale sobie radzimy we wspinaczkach, niezależnie czy trzeba wejść do góry, czy też zejść na dół.

Każdy po kolei trzymał się włosa i powoli schodził na podłogę. Tata na końcu, ponieważ miał plecak wypełniony jajeczkami i trzeba było go asekurować. Jak już wszyscy zeszliśmy, strażnicy pokazali nam specjalne wejście pod dywan. W środku było bardzo ciemno i dość chłodno, ponieważ pod dywanem nie było już jego włosia, które nas ogrzewało i chroniło.

– Cóż, nie jest tu tak przytulnie jak w domu Kurzlinko, ale nie martw się, to tylko na jakiś czas – tata Ksawery pocieszał mamę, widząc jej smutek w oczach.

– Wiem kochany Kurzysku, dziękuję Ci!  Wiem, że przy Tobie nic nam nie grozi.

Każdemu została przydzielona kupka kurzu, na której można było się położyć i jakoś przetrwać te trudne chwile. Pan burmistrz zorganizował również swoich muzyków, aby czas pod dywanem nie dłużył się i żeby wszystkim dodać trochę otuchy. Naprawdę nie wiem co byśmy bez niego zrobili, gdyż okazał się doskonałym przewodnikiem, dającym wszystkim oparcie.

Muzykalne roztocza wesoło grały, przez co siedzenie pod dywanem było bardziej znośne. Rodzice nawet zaczęli tańczyć, jak na urodzinach pana burmistrza. Nie przeszkadzaliśmy im wiedząc, że to chwilowo pozwala im zapomnieć o zmartwieniach. Ja, ponieważ byłem najstarszym synem w rodzinie, zająłem się resztą rodzeństwa. Organizowałem różne zabawy, w tym w chowanego i bitwy na kurz. Wszyscy nawet dobrze się bawiliśmy, aż w końcu przyszła noc i trzeba było iść spać, choć to nie było proste wiedząc, że następnego dnia nasza Dywanolandia zostanie po części zniszczona.

Nastał sądny dzień. Pan burmistrz raz jeszcze przemówił do wszystkich dodając nam otuchy i polecił aby nikt się dziś nie rozdzielał ze swoją rodziną, by nikomu nic się nie stało.

– Hej, mamo! Będzie dobrze, zobaczysz – pocieszałem mamę. – Niedługo będzie po wszystkim i znów wrócimy do dawnego życia – nie wiedziałem tego, ale przynajmniej miałem nadzieję.

– Wiem kochany synku. Jak dobrze, że mamy ciebie! Jesteś już taki duży i odpowiedzialny, zupełnie jak twój ojciec – powiedziała wzruszona tuląc mnie aż nazbyt mocno.

Zbliżało się południe i wszyscy czekali zaniepokojeni.  W końcu dotarły jakieś odgłosy.

Pan Wiktor Kurzysko, który wszystkiego zawsze się dowiadywał, oznajmił:

– Pan czyściciel właśnie wszedł do domu. Przywitał się ze starszą panią i widziałem, że wyciąga odkurzacz.

Na dźwięk tej nazwy mój żołądek wywinął koziołka. Rodzice zbledli, a rodzeństwo wybałuszyło oczy. O odkurzaczu wiele krążyło legend, ale nikt się wcześniej nie spodziewał, że spotkamy go naprawdę.

Wtem, dotarł do nas przeraźliwy hałas. Ziemia pod dywanem zaczęła się trząść, a my w raz z nią. Wiedzieliśmy już, że się zaczęło.

– Spokojnie kochani!- tata próbował przekrzyczeć odkurzacz. –  Trzymajcie się mocno wszyscy za ręce i pod żadnym pozorem się nie puszczajcie!

Po czasie emocję trochę opadły, ponieważ prócz hałasu i lekkich wstrząsów nic na szczęście więcej się nie działo. No może prócz tego, że co jakiś czas docierał do nas dość nieprzyjemny dla roztoczy zapach. Minęło pół godziny i nastąpiła cisza. Pan Wiktor Kurzysko wraz z burmistrzem ogłosili:

– Skończyło się! Przetrwaliśmy!

Wszyscy zaczęli wiwatować, a ja wypuściłem powietrze z płuc, które nie wiem jak długo tam trzymałem.

Po całej akcji, tak jak zapowiedział pan burmistrz, odczekaliśmy jeszcze dwa dni, aby wszystkie przykre zapachy wywietrzały z Dywanolandii. Następnie tak jak wcześniej, podzieliliśmy się na grupy, aby strażnicy kurzu mogli nas wyprowadzić spokojnie do domów, a raczej do tego, co z nich zostało. Kiedy wszyscy znaleźli się w Dywanoladii, każda rodzina otrzymała solidną porcję kurzu, by móc wybudować się na nowo. Faktycznie, cała Dywanoladia została wyczyszczona i nie przypominała już dawnego miejsca, które znałem.

– No cóż, nie ma co płakać, tylko trzeba się brać do roboty!- powiedział tata – Kurzysiu, pomożesz mi?

– Jasne tato, wybudujmy nasz dom!

Cały dzień zajęła nam budowla naszego nowego gniazda, jednak po wszystkim byliśmy dumni,  iż nam się udało, a przede wszystkim czuliśmy ulgę, że zagrożenie w końcu minęło.

 

Rozdział III. Wyprawa do Zadywania

Niestety szczęście nie trwało długo…

Następnego ranka, jak zwykle przyszła gazeta roztocka. Kiedy zobaczyłem ponownie czerwony napis, zrobiło mi się niedobrze.

UWAGA! UWAGA!

Ostatnio nie przynosimy Państwu zbyt dobrych wiadomości. Niestety, dziś również nie mamy najlepszych. Pan Wiktor Kurzysko, jak zwykle co rano sprawdzał co słychać u naszej starszej pani. Akurat kiedy znalazł się blisko, rozmawiała przez telefon, chwaląc się przyjaciółce jaką to dobrą robotę wykonał pan „niezawodny czyściciel dywanów” i , że ma zamiar korzystać z jego usług co tydzień. Nie wiemy skąd tak nagłe zamiłowanie do porządków z jej strony, wiemy natomiast, że dla nas oznacza to cotygodniową ewakuację pod dywan. W tej sytuacji, ponownie prosimy Państwa o stawienie się przy stercie kurzu pana burmistrza, aby ustalić dalszy plan działania.

Trzymajcie się ciepło, Wasza Gazeta Roztocka

-Nieee! To się znowu dzieje Kuszysławku, co my teraz zrobimy? – mama Kurzlina zaczęła głośno szlochać. Bardzo rzadko płakała, a jeśli już, to tylko wtedy, kiedy działo się coś bardzo niedobrego.

– Nie wiem kochanie, jestem również załamany. Co innego ewakuować się raz na rok, czy nawet co kilka miesięcy, lecz co tydzień? Jak oni sobie to wyobrażają?

To wszystko faktycznie nie zapowiadało się najlepiej. Nie wiedziałem co myśleć i jak wesprzeć moją rodzinę. Na domiar tego, lada dzień w naszej rodzinie miały przyjść na świat nowe maluchy, a podróżowanie z nimi, będzie bardzo utrudnione jak i meczące dla nich samych.

Przez całe śniadanie nikt nie wypowiedział ani słowa.

Wszyscy poszliśmy raz jeszcze do pana burmistrza, mając nadzieję, że może on coś wymyślił. Ten jednak okazał się być równie zrezygnowany, chociaż bardzo się starał, aby nie było tego po nim widać. Powiedział tylko, że pod koniec przyszłego tygodnia ponownie się przeniesiemy pod dywan, że kurzu i pożywienia wciąż jest tam dużo, a co do tego jak dalej ma to wszystko wyglądać, będzie nas na bieżąco informował, lecz najpierw sam musi się zastanowić co robić.

Dzień minął nam w ponurej atmosferze. Kładąc się do łóżka wiedziałem, że nie zasnę do póki czegoś nie wymyślę.

Nagle przyszła mi pewna myśl do głowy. Przecież mieszkanie starszej pani ma też inne pomieszczenia, jakieś Zadywanie, gdzie można by się przenieść, może w którymś z nich jest zresztą jakiś dywan, którego nie ma zamiaru czyścić? Nie zastanawiając się dłużej, wziąłem mój plecak, zapakowałem w nim wszystko co niezbędne do podróży i zanim się rozmyśliłem, opuściłem rodzinnym dom, zostawiając tylko kartkę z napisem:

Nie martwcie się o mnie, idę szukać dla nas spokojnego i bezpiecznego domu. Wrócę niebawem.

Kocham Was,

Kurzyś

Wiedziałem, że jestem dużym wsparciem dla rodziców, jednak moja siostra Kurztarzyna, która była tylko troszkę młodsza ode mnie, też coraz lepiej radziła sobie w roli pomocnika przy rodzeństwu, dlatego wiedziałem, że nie zostawiam ich samych.

Dostałem się na skraj Dywanoladii, gdzie była znajoma lina. Kiedy ostrożnie po niej schodziłem, Słońce powoli wstawało, aby zbudzić nowy dzień. Już niedługo, rodzice mieli przeczytać moją wiadomość.

Znalazłem się na podłodze, a kiedy się rozejrzałem, przestrzeń wokół niej wydawała się ogromna. Wcześniej, podczas ewakuacji nie miałem czasu się temu przyjrzeć.

– Spokojnie Kurzysiu, dasz sobie radę – powiedziałem sobie w duchu. –

Muszę tylko ruszyć przed siebie i dalej już będzie lepiej.

Jednak teren poza Dywanolandią był dla mnie obcy i nie wiedziałem czego mogę się spodziewać oraz jakie czyhają na mnie niebezpieczeństwa. Snułem się tak przez dobrą godzinę, nie wiedząc właściwie dokąd idę, aż z myśli wyrwał mnie jakiś dźwięk.

– Juhuuuu! Juhuu! Skakać każdy może, czasem trochę lepiej, niekiedy troszkę gorzej hahah!

Przerażony schowałem się za nogę od krzesła.

– Czekaj, czekaj! Widziałam cię! Nie chowaj się tak, poznajmy się lepiej, śmiało!

Lekko wychyliłem głowę. Ujrzałem przedziwne stworzenie, które było znacznie większe ode mnie.

– Kkkim ty jesteś? – zapytałem trzęsąc się ze strachu.

– Mam na imię Pchłola i jestem pchłą!  Mieszkam tutaj, a konkretnie na pewnym kocie, lecz od czasu do czasu z niego schodzę, żeby pozwiedzać okolicę. I proszę! W końcu jakaś nowa twarz.- uśmiechnęła się do mnie serdecznie. – A Ty kim jesteś?

– Jestem Kurzyś, to znaczy Kurzysztof i jestem roztoczem. Mieszkam ze swoją rodziną na dywanie w Dywanolandii.

– Tylko na dywanie? Ależ to musi być nudne.

– Dla nas roztoczy to cały świat i wcale nie jest nudny. Właściwie ostatnio dużo tam się dzieje- odpowiedziałem lekko urażony jej słowami.

Opowiedziałem mojej nowej koleżance o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło w naszym życiu i chociaż pchła Pchłola wydawała mi się aż nadto zuchwała, czułem ulgę, że nie jestem już sam na tym świecie bez dywanu.

Okazało się też, że Pchłola doskonale zna mieszkanie starszej pani i chętnie pomoże mi w odnalezieniu nowego domu.

– Będziesz podróżował na moim grzbiecie – powiedziała. – Tak będzie znacznie szybciej, ponieważ jestem doskonała w skakaniu i mogę bardzo szybko się poruszać po rozmaitych powierzchniach.

Nie mając szczególnie wyboru, wskoczyłem na jej grzbiet i zanim się obejrzałem, znalazłem się wysoko ziemią, ponieważ pchła zrobiła wielkiego susa w górę. Dla mnie roztocza, który dotąd żył na ziemi, to było baaaardzo wysoko.

Najpierw podskoczyliśmy do kuchni. To takie miejsce, gdzie jest mnóstwo różnych ciekawych przedmiotów. Pola pokazała mi garnki, w których ludzie gotują jedzenie, gorący piekarnik, w którym można coś upiec i nawet śmieszny toster, z którego wyskakują… jak ona to nazwała? Grzanki! Było tam również mnóstwo zapachów ludzkiego jedzenia. Owoce na stole, okruchy chleba pod stołem, trochę rozlanego mleka i kawałek ciasta. Niesamowite, jak różnorodne jest ludzkie jedzenie. Nawet zajrzeliśmy do lodówki, która akurat była lekko uchylona, ale to miejsce nie spodobało mi się, ponieważ było w nim o wiele za zimno. To wszystko było bardzo interesujące i niezwykłe. W kuchni było mnóstwo przedmiotów, jednak dywanu ani jednego.

– Słuchaj, bardzo mi się tu podoba i nigdy nie widziałem tylu ciekawych rzeczy, ale nie mogę zapominać o mojej misji. Moja rodzina jest w niebezpieczeństwie, więc  musimy szukać dalej, bo w tym pomieszczeniu chyba nie znajdziemy dywanu. – powiedziałem do pchły.

– Jasna sprawa przyjacielu, już ruszamy w dalszą drogę! – odpowiedziała entuzjastycznie Pchłola.

W tym samym momencie do kuchni przybiegł kot. Pchłoola krzyknęła radośnie:

– Spójrz tylko, to mój dom!!! Wskakujemy na niego? Pokażę Ci jak mieszkam!

– Nie jestem peeeeeewieeeen….! – zanim zdążyłem odpowiedzieć, pchła  wskoczyła razem ze mną na grzbiet futrzaka. Jej skoki były niekiedy tak nagłe i szybkie, że aż kręciło mi się w głowie.

W jednej sekundzie znaleźliśmy się wśród gęstej jak las sierści. W sumie, to miejsce trochę przypominało mój dom, jednak włosie dywanu były inne w dotyku i miały zupełnie inny zapach.

Pchłola chciała pokazać mi każdy zakątek swojej „willi” , jednak ja nie mogłem się skupić czując jak cały dom się rusza, gdyż kot zaczął biegać po mieszkaniu  turlając jakiś mały okrągły przedmiot. Zrobiło mi się trochę niedobrze niczym pasażerowi na statku. Jedyne czego pragnąłem ,to zejść w końcu z tego kota.

– Pchłolu, naprawdę bardzo mi się podoba twój dom, ale czy moglibyśmy już zejść na ziemię? Nie za dobrze się czuję.

Z dwojga złego wolałem skakać razem z Pchłolą, do której skoków powoli przywykałem.

-Dobrze maleńki, trzymaj się! Siuuup!

Pchła zrobiła wielkiego susa na dół, a ja poczułem ulgę. Rozejrzałem się dookoła.

– Wiesz gdzie jesteśmy? – spytałem.

– Oczywiście! To jest łazienka, tutaj ludzie się myją, czeszą włosy, malują pomadką usta, przeglądają w lustrze i takie tam.

Z zaciekawieniem oglądałem nowe pomieszczenie. Pchłola jak zwykle oprowadziła mnie pokazując różne przedmioty. Najbardziej podobała mi się szczotka do włosów, w której można było się troszkę zaplątać we włosach starszej pani, ale to było nawet zabawne. Potem pokazała mi umywalkę, z której leci woda kiedy tylko się chce, jednak ja wolałem się o tym nie przekonywać, bojąc się, że wraz z wodą wpadnę do tej wielkiej dziury jaka ziała niżej.

Kiedy tak sobie zwiedzaliśmy, nagle usłyszałem jakieś tupanie. Serce waliło mi z przerażenia. Schowałem się za pchłę, jednak ta nie wydawała się być przestraszona.

– Spokojnie Kurzysiu, zbliżają się moi kumple!

Kiedy chciałem spytać kto to dokładnie jest, przed sobą ujrzałem chmarę dziwnych, srebrzystych, podłużnych stworków. Poruszały się bardzo szybko, choć miały tylko sześć nóżek, to w jedną stronę, to w drugą, aż w końcu podeszły do nas i z niezwykłą radością spytały chórem:

-Hihihi! A kogóż to przyprowadziłaś Pchłolu? Jakiś nowy kolega? Hihihi! Powiedz nam proszę!

– Cześć kochani! Widzę, że humorek jak zwykle dopisuje! To jest mój nowy przyjaciel, roztocz Kurzyś, a właściwie Kurzysztof – poprawiła się. Pomagam mu w znalezieniu nowego domu dla jego rodzinki.

– Hihihi, ależ Ty malutki i całkiem milutki! – znowu odpowiedziały wszystkie na raz.

– My jesteśmy rybikami i mieszkamy sobie o tutaj, w łazience. Nie widzimy za dobrze, jednak możemy wyczuć przedmioty za pomocą naszych czułków, tak jak przed chwilą wyczułyśmy ciebie. Jemy głównie celulozę, która znajduje się w papierze toaletowym, ale uwielbiamy też cukier, a także różne resztki jedzenia, które nam się przytrafią. Dla nas to doskonałe miejsce na dom, a Ty jakiego szukasz?

– Moja rodzina mieszka w dywanie i właśnie jego szukam, jednak tutaj widzę tylko taki malutki dywanik – odpowiedziałem trochę zawiedziony.

– Tak, to jest dywanik łazienkowy. Raczej nie mieszkałoby wam się na nim dobrze, ponieważ starsza pani dość często go pierze, o tam w pralce. To taka maszyna, która napełnia się ciepłą wodą z różnymi płynami i bardzo szybko wiruje. Często siadamy sobie przed pralką i obserwujemy jej pracę, tak w ramach rozrywki.

Spojrzałem na wielką maszynę i oczyma wyobraźni zobaczyłem jak ja wraz z moją rodziną wirujemy w niej.

– Cóż, zapewne… Jednak na nas już pora, muszę szybko znaleźć nowy dom, zanim znowu przyjdzie odkurzacz.

– Ojej odkurzacz! My też go nie lubimy, na szczęście my rybiki, jesteśmy bardzo szybie i zwinne, więc potrafimy uciec przed tym potworem, ale skoro ty i twoja rodzina jesteście tacy mali, to faktycznie musi być wam ciężko. Życzymy powodzenia mały roztoczu, szukaj dalej domu dla swojej rodziny, a jak już znajdziesz, to odwiedź nas kiedyś jeszcze, to zrobimy sobie pralkowy seans!

– Na pewno! Dziękuję wam i do zobaczenia! – pożegnałem się z uśmiechem na twarzy, ponieważ te zwierzątka były naprawdę bardzo sympatyczne i pomyślałem, że z chęcią jeszcze ich kiedyś odwiedzę.

Pchłola jak zwykle zrobiła kilka susów do przodu i tak znaleźliśmy się w salonie starszej pani. Tu również nie było żadnego dywanu. Za to był ogromny telewizor, mnóstwo mebli i kurzu, czyli coś, co roztocza lubią najbardziej, ale to mi nie wystarczało.

– Ciiii! – nagle pchła przytknęła palec do buzi i kazała się nie odzywać.

Nie wiedziałem dlaczego, ale zrobiłem jak kazała.

– A kogo tu widzę? – odezwał się jakiś gruby głos na suficie. – Moja droga koleżanka, pchła Pchłola, no no. W dodatku nie sama.

– Witaj Pajcjuszu – odezwała się Pchłola lekko zdenerwowana.

– Nie przedstawisz mnie? – zapytał nieznajomy stwór.

– Aaa, tak oczywiście. Oto roztocz Kurzysztof, a to kochany Kurzysiu jest pająk Pajcjusz.

– Pan pajęczyn i król ścian! – dodał Pajcjusz. Był wielki, ale wyglądał nawet sympatycznie, bo miał tak jak ja osiem nóg.

– Jasne, tak – powiedziała znudzona pchła.

– Dzień dobry – odpowiedziałem nie wiedząc czy się bać czy nie.

– I co was tutaj sprowadza hmm? – kontynuował rozmowę Pajcjusz lekko się oblizując.

– Szukamy domu dla Kamila i nie mamy czasu na pogawędki – powiedziała szybko Pchłola.

– Czekajcie, nie śpieszcie się tak. Dawno z nikim nie rozmawiałem. Zbliżcie się trochę do mnie kochani, pogawędzimy sobie.

– Ani mi się śni! – krzyknęła Pchłola.

-Oj daj spokój Pchłolu, znasz mnie przecież i wiesz, że nie jem takich małych zwierzątek, zdecydowanie wolę tłuściutkie muchy.

W tym momencie poczułem przerażenie i strach o moją przyjaciółkę muchę Muchotkę. Już wiedziałem, dlaczego Pchłola tak nerwowo reaguje na pająka.

– Pajcjuszu, jeśli się nudzisz, to utkaj sobie nową sieć, a my zmykamy dalej!

I zanim pająk zdążył ponownie zaprotestować Pchłola i ja na jej grzbiecie czmychnęliśmy na korytarz.

– Och ten okropny pająk, zawsze się zjawia w najmniej odpowiednim momencie – powiedziała rozzłoszczona Pola. – Niby wiem, że mnie nie zje, jednak lubi się ze mną droczyć. Niestety, już nie raz zjadał na moich oczach inne, znajome mi owady, dlatego nie mam zamiaru się z nim przyjaźnić.

– Wcale się nie dziwię – odpowiedziałem wciąż mając przed oczyma Muchotkę, która mogłaby stać się obiadem Pajcjusza.

Wtedy  usłyszałem jej głos, ale wciąż myślałem, że to głos w mojej wyobraźni.

– Hej Kurzysiu, wszędzie cię szukałam!

Obejrzałem się za siebie i naprawdę ujrzałem swoją przyjaciółkę muchę.

– Muchotka! Jak dobrze cię widzieć! Co tu robisz?

– Kurzysiu, krótko po Twojej ucieczce z domu, wróciłam z mojej kolejnej podróży i postanowiłam cię odwiedzić w Dywanolandii. Jednak tam, dowiedziałam się co się wydarzyło, że postanowiłeś szukać nowego domu. Twoi rodzice bardzo się o ciebie martwią i poprosili mnie, abym Cię znalazła no i w końcu jesteś!

– Ciebie również miło widzieć. Tyle się wydarzyło…Poznaj moją nową koleżankę pchłę Pchłolę.

– Witaj Pchłolu, chyba Cię już kiedyś widziałam – uśmiechnęła się mucha.

– Tak, ja również Cię kojarzę, ale nie było okazji pogadać – odpowiedziała pchła. – Świetnego masz kumpla! Szkoda tylko, że nie zdołałam mu pomóc.

– A więc nie znaleźliście nowego domu? Cóż, nie poddamy się i coś wymyślimy. Teraz Kurzysiu, wskakuj na mnie i pora ruszać do domu. Rodzina Cię potrzebuje, no i musisz poznać nowe rodzeństwo.

– Ojej, już się wykluło? Jaka szkoda, że to przegapiłem – powiedziałem zasmucony.

– Nie martw się, wszystko da się nadrobić. Wskakuj na moje plecy i lecimy!

– Do zobaczenia Pchłoplu- uściskałem ją na pożegnanie – Jestem Ci bardzo wdzięczny za pomoc.

– Trzymaj się Kurzysiu! Dla mnie to również była świetna przygoda. Odwiedź mnie kiedyś jeszcze, to pokażę Ci więcej ciekawych zakątków. Życzę ci, abyś znalazł najlepszy dom dla ciebie i twojej rodziny.

I tak pomachawszy sobie nawzajem, razem z muchą ruszyliśmy do Dywanoladii.

Po drodze Muchotka opowiedziała mi o swojej kolejnej podróży. Mówiła, że była u pewnego, młodego chłopaka – studenta, który żyje w strasznym nieładzie i nawet znalazła u niego na podłodze kawałek pizzy, co bardzo jej się spodobało. Twierdziła, że na pewno spodobałoby mi się tam, ponieważ kurzu tam było co niemiara!

– Czekaj, a były tam może jakieś dywany? – zapytałem nagle wpadając na pewną myśl.

– Hmm niech pomyślę . Tak, były! Myślisz, że moglibyście…?

– Tak, tak! Jeśli jest tam tak jak mówisz, to na pewno ten dywan byłby dla nas idealnym miejscem do zamieszkania!

– Ale mówiłeś, że nie będziesz chciał nigdy ze mną nigdzie polecieć .

– Wiem Muchotko, ale sporo się zmieniło. Podróżowałem na grzbiecie pchły, kawałek nawet na grzbiecie pewnego kota, spotkałem niezwykłe rybiki i strasznego pająka. Myślę, że podróż na Tobie nie będzie już dla mnie wielkim wyzwaniem.

– Świetnie! Nareszcie się doczekałam naszej wspólnej przygody! Lećmy więc do Twoich rodziców i przekażmy im dobre wieści.

Nie zwlekając, Muchotka poszybowała szybko w górę i niczym błyskawica poleciała w stronę pokoju starszej pani, gdzie znajdowała się Dywanolandia. Niesamowite było, jak szybko dotarliśmy na miejsce. Jednak posiadanie skrzydeł znacznie ułatwia podróże.

Rozdział IV. Wielka przeprowadzka

Kiedy dotarliśmy, rodzice już na mnie czekali.

– Kurzysiu, kochanie, gdzieś Ty się podziewał? Od zmysłów odchodzimy! – mama Kurzlina przytuliła mnie tak mocno, że nie mogłem oddychać. Czułem, że po policzkach spływają jej łzy.

– Przepraszam mamo, ale nie mogłem czekać bezczynnie, musiałem coś zrobić by ratować naszą rodzinę.- odpowiedziałem jej, delikatnie uwalniając się z matczynego uścisku, łapiąc przy tym oddech.

-Kurzysiu, to było bardzo ryzykowne i niebezpieczne! – zaczął groźnie tata – ale jestem z Ciebie dumny. – teraz to on z całej siły mnie ścisnął, poklepując dziarsko po plecach.

Potem poszedłem przywitać się z nowonarodzonym rodzeństwem. Byli to 4 bracia i 3 małe siostrzyczki. Przesłodkie maluszki!

Później przyszedł czas na omówienie mojego i Muchotki planu. Powiedziałem im szybko na czym ma  polegać. Na początku rodzice byli niepewni, ale po chwili:

– Zróbmy to! – powiedział tata – Ufamy tobie, oraz Muchotce i czuję, że to może się udać!

– Tata ma rację! To będzie wspaniała przygoda! – zgodziła się mama.

Zaczęliśmy rozmyślać jak bezpiecznie przeprowadzić całą akcję.

– Zrobimy tak- zacząłem. – Ty mamo, polecisz jako pierwsza z najstarszym rodzeństwem, a my z tatą jako drudzy wraz z maluchami i młodszymi roztoczami. Będziemy ich wszystkich asekurować, tak będzie najbezpieczniej.

Kiedy wszyscy się zgodzili, mama Kurzlina wraz z moimi niewiele młodszymi braćmi i siostrami wsiedli na Muchotkę. Mucha kazała im się mocno trzymać, po czym zaczęła przygotowywać się do lotu.

– Na początku możecie poczuć się nieco dziwnie, ale po chwili się przyzwyczaicie – mrugnęła do nich.

– No to, leciiimyyy! – kiedy wzbiła się w powietrze, wszyscy pasażerowie wybałuszyli oczy!

– Aaaa!!! – mama krzyczała lekko przerażona.

– Juuupii! – krzyczało zadowolone rodzeństwo.

– Nic im nie będzie, prawda Kurzysiu?- spytał mnie tata lekko zaniepokojony tym widokiem.

-Jasne, że nie – uspokoiłem go. – Muchotka to prawdziwa mistrzyni w lataniu!

Po pewnym czasie tata zaczął nerwowo krążyć po dywanie. Widać było, że martwi się o część swojej rodziny. Kiedy ponownie chciał mnie spytać o to, czy na pewno to było rozsądne, zobaczyliśmy Muchotę zmierzającą w naszą stronę.

– Udało się! – oznajmiła nam szybko widząc nasz niepokój w oczach. – wszyscy szczęśliwie wylądowaliśmy. Okazało się, że w tamtejszym dywanie, jest już sporo mieszkańców, ale przywitali nas ciepło. Mówią, że znajdzie się miejsce dla wielu roztoczy i mają tam świetne warunki do życia. No wiecie, mnóstwo kurzu, brudu i te sprawy – uśmiechnęła się do nas szeroko.

– To najlepsza wiadomość jaką usłyszałem od ostatnich wydarzeń – powiedział uradowany tata. – Teraz pora na nas.

Zabezpieczając dokładnie maluchy wskoczyliśmy na Muchotkę. Tata również  był trochę przerażony lotem, ale nie krzyczał tak jak mama. Pewnie nie chciał tego po sobie pokazać.

– Do widzenia Dywanolandio! – krzyknąłem w locie. – Dałaś mi wspaniały dom, w którym spokojnie dorastałem – dodałem, ujrzawszy w głowie wszystkie wspomnienia związane z tym miejscem.

Lot nie trwał zbyt długo, bo wspomniany student i jego dywan mieszkali niedaleko domu starszej pani. Muchotka delikatnie wylądowała na brzegu dywanu.

– No, no! Całkiem tu przyzwoicie – stwierdziła tata.

Mama wraz z rodzeństwem przywitali nas szczęśliwi. Zdążyli poznać już trochę mieszkańców nowego domu i zaczęli zwiedzać jego zakątki. Okazało się, że nazywają go Brudowiskiem.

Nowi przyjaciele pokazali nam, gdzie możemy zamieszkać. Kurzu tam było pod dostatkiem, a i o porządkach nie było nigdzie słychać. Nie wiem co studiował student, ale wszędzie było pełno ptasich gniazd i zasuszonych roślin. A najsmaczniejsze okazały się pokruszone skrzydełka motyli. Mniam!

– Słuchajcie – zabrzęczała Muchotka – Może by tak spytać innych mieszkańców Dywanolandii, czy również chcieliby zamieszkać na Brudowisku?

– Też o tym myślałem – powiedziałem do niej – Czy przyjęlibyście więcej roztoczy? – zwróciłem się do nowo poznanych przyjaciół.

– Jasne, im więcej nas tym lepiej! – odpowiedzieli zgodnie.

Muchotka wyruszyła od razu, a w międzyczasie dowiedzieliśmy się, że Brudowisko powstało całkiem niedawno i nie mają nawet burmistrza, a tym bardziej muzykalnych roztoczy, bez których imprezki roztoczowe są dość smutne i nudne. Wszyscy stwierdzili, że przydałby im się ktoś, kto by tu zarządzał.

Na szczęście burmistrz chętnie się zgodził na przenosiny, ciesząc się, że będzie ważny dla nowego otoczenia. Muchotka poprosiła o pomoc swojego kolegę, wielkiego włochatego Muchola i razem przenieśli wszystkie roztocza, które postanowiły również opuścić Dywanolandię.

– Witaj Kurzysiu – powiedział do mnie burmistrz Roztocki. – słyszałem o Twojej dzielnej wyprawie! Jesteś bardzo odważny, a przede wszystkim odpowiedzialny za swoją rodzinę. Dlatego chciałbym Cię mianować swoją prawą ręką. Będziesz razem ze mną rozwijał to miejsce jakim jest Brudowisko.

A Ciebie Muchotko – i tu zwrócił się do muchy – chciałbym mianować naszym wspaniałym transportem podróżniczym, jeśli się zgodzisz oczywiście. Po tym wszystkim sądzę, ze warto by było rozwinąć nieco wycieczki dla młodych roztoczy, jak i tych starszych, aby poznały trochę świata. Co Ty na to?

– To będzie dla mnie zaszczyt i ogromna przyjemność panie burmistrzu! – odpowiedziała dumna z siebie mucha.

Kiedy emocje już trochę opadły i wszyscy cieszyli się nowym miejscem, burmistrz zorganizował świetną imprezę taneczną na cześć szczęśliwego zakończenia tej niebezpiecznej przygody z czyścicielem dywanów.

Pewnie zastanawiacie się co było dalej ze mną? Otóż, tak jak burmistrz obiecał, mogłem organizować wraz z Muchotką wspaniałe wycieczki po świecie, ale niekiedy sami wybieraliśmy się w podróż odwiedzić miejsce, które tak dobrze znałem i do którego wciąż miałem sentyment. Zresztą, dom starszej pani to nie tylko Dywanolandia, ale też moi niedawno poznani przyjaciele – pchła Pchłola, rybiki i nawet Pajcjusz, który jak się okazało jest większym gadułą niż łakomczuchem i faktycznie nie ma na mnie apetytu. Nawet obiecał, że nie zje Muchotki, jednak na wszelki wypadek rozmawialiśmy z nim w bezpiecznej odległości.

Wiele się nauczyłem dzięki temu, co ostatnio przeżyłem. Przestałem się bać podróży, a tak naprawdę  pokochałem je. Od dawna zazdrościłem Muchotce tej swobody i chęci poznawania nowych miejsc, ale nigdy wcześniej nie miałem pretekstu, aby ruszyć w drogę. Ostatnie wydarzenia zmusiły mnie do podjęcia tej decyzji i gdyby nie to, pewnie wciąż tkwił bym w jednym miejscu, nie wiedząc nic o świecie, które mnie otacza. Poznałem wiele stworzeń, o których istnieniu nie miałem bladego pojęcia, a przecież żyły tuż obok mnie. Nauczyłem się też, że cokolwiek się jeszcze wydarzy i dokądkolwiek będziemy musieli się udać – razem jesteśmy w stanie przezwyciężyć wszystko, choćby to była podróż na koniec świata.

Mam też nadzieję, że dzięki tej opowieści, udało mi się przekonać was, że jesteśmy całkiem interesującymi zwierzątkami. Jeśli kiedyś usiądziecie przy swoim dywanie – wsłuchajcie się dobrze. Może usłyszycie tupot nóżek małych roztoczy, tańczących do wesołej muzyki?

KONIEC